Bardzo trudno dziś powiedzieć coś o Tadeuszu Mazowieckim, gdyż wokół wszyscy mówią, wspominają, podnoszą zasługi. Cenią Go nawet ci, którzy wcześniej nie cenili albo przynajmniej nie doceniali. Ja też – przyznaję – nie doceniałam, przynajmniej na początku. Oczywiście przeżywałam sejmowe przemówienie z ową przerwą na zasłabnięcie, ale nie jestem pewna, czy zdawałam sobie wówczas sprawę, co tak naprawdę znaczy objęcie przez niego funkcji premiera, jak głęboka nastąpi w Polsce zmiana. Dopiero w grudniowe wieczory i noce 1989, kiedy komisja kierowana przez posła Andrzeja Zawiślaka kończyła prace nad pakietem ustaw Balcerowicza, zaczynało docierać do nas, sprawozdawców sejmowych, że naprawdę dzieje się coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, że jesteśmy przed skokiem nieznane, który nie wiadomo czym się skończy. Pamiętam taką wieczorną rozmowę z Karolem Modzelewskim, wówczas senatorem, który uważał, że niektóre z tych ustaw są nie do przyjęcia (konsekwentnie głosował zresztą potem przeciwko dwóm czy trzem). W podziemnym korytarzu, łączącym sejmową salę z restauracją, trzymał mnie za klapy kostiumu prawie krzycząc: to doprowadzi do rewolucji! w Polsce wybuchnie rewolucja! Gdy wychodziło się w Sejmu w zimną grudniową noc dreszcze biegały po plecach na myśl, co może się stać tego 1 stycznia 1990, kiedy wejdzie w życie plan Balcerowicza. I tylko premier wydawał się spokojny. Czytaj całość »